Pierwsza nasuwająca się na myśl korzyść zapoznania się z „Odprawą...” to zaliczenie za jednym zamachem sporego kawałka mitologii greckiej i najsłynniejszego dzieła Homera, „Iliady”. Następna, nieporównanie już poważniejsza, to uniknięcie żenującego zarzutu „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Bo i tragedia Kochanowskiego warta jest czasu jej poświęconego. Sam autor uważał, że rozwinął w niej ideę starożytnego dramatu, aczkolwiek krytycy zarzucali mu naruszenie zasady jedności: czasu, miejsca i akcji.
Jakkolwiek miałby rozstrzygnąć się ten spór, historia jest arcyciekawa. Czy w imię dobra państwa należy unikać wojny za wszelką cenę? Taką opinię wyznawał Antenor, jednak w finałowej przemowie dokonał czegoś w rodzaju osobistej wolty i począł nawoływać Trojan do walki. Co skłoniło Kochanowskiego do zmiany zdania w trakcie pisania utworu? Ach, drobiazg taki. Adresat „Odprawy posłów greckich”, dla którego dzieło było ślubnym prezentem, Jan Zamoyski, wybierał się właśnie na wojnę z Rosją. Doprawdy nie wypadało szerzyć propagandy pacyfistycznej w takim momencie.
Jakiż to więc był powód wybuchu jednej z najbardziej znanych i opiewanych wierszem wojen świata? Kto nie wie, niech szybko ten brak uzupełni i zajmie się jeszcze ciekawszymi aspektami „Odprawy...”. Oto okazuje się, że aż roi się w niej od myśli, które wielu z nas wydają się doskonale znane. Lecz: albo nie zdawaliśmy sobie sprawy z miejsca ich pochodzenia, albo - co gorsza - wydawało nam się, że sami na nie wpadliśmy. Zatem: szukajmy...