„Pieśni” Jana Kochanowskiego (notabene on właśnie wprowadził ten gatunek do literatury polskiej) przynoszą wiersze religijne, patriotyczne, miłosne, a także biesiadne. Wszystkie są jednak refleksyjne. I mimo że dotyczą różnych tematów, pisane są językiem potocznym. Jakże zresztą inaczej dałoby się napisać lekką i opiewającą uroki wiejskiego życia „Pieśń świętojańską o Sobótce”? Czy poważnym i napuszonym stylem można by wzywać do dobrej zabawy, jedzenia i picia wina? Czy wreszcie całkiem zgrabne poczucie humoru, zawarte choćby w zaczynającej się na pozór poważnie Pieśni VII („Księgi pierwsze”), osiągnęłoby zamierzony efekt?
A „Pieśń o spustoszeniu Podola”, a „Kto mi dał skrzydła” (konia z rzędem temu, co wiedział, że to cytat z Kochanowskiego) – i tu poeta wychodził z założenia, że gdy nie będzie powszechnie rozumiany, jego wysiłki i przemyślenia pójdą na marne. Tworzył więc wedle najlepszych wzorców Horacego i Petrarki, ale jasno i zrozumiale. Dlatego już za życia cieszył się wśród czytelników ogromną popularnością. Dzięki temu również mógł karmić się uzasadnioną nadzieją, że podobnie jak jego wielki rzymski poprzednik, „nie wszystek umrze”. I niech tak trwa...