Jak coś się dobrze kończy, nie znaczy to wcale, że tak pozostanie już na zawsze. Taki właśnie los zgotował bohaterowi swojej powieści „Znachor”, Rafałowi Wilczurowi, autor. Owszem, profesor szczęśliwie po latach odnalazł córkę, odzyskał pamięć i wrócił w pełni chwały do pracy w swojej dawnej klinice. Nie przyszło jednak nieszczęsnemu do głowy, że tym samym odebrał część owej chwały swojemu zastępcy, doktorowi Dobranieckiemu. Ten zaś, przez dłuższy czas, zdążył już do niej przywyknąć. Cóż, nikt nie jest doskonały. I serce szlachetnego dotychczas młodszego chirurga uległo podszeptom zawiści.
Profesor Wilczur zaś, mimo początkowego entuzjazmu, zaczął odczuwać zniechęcenie i niesmak. Postanowił oddać pole rywalowi i zamieszkać z powrotem na wsi, gdzie nie miał wątpliwości co do tego, że jest potrzebny. Wcale nie lepiej ułożyło się życie jego córce. Czy na wsi, wśród szczerych ludzi, odnaleźli upragniony spokój?
Czy przedstawieniem kolei losów Rafała Wilczura Tadeusz Dołęga-Mostowicz zamierzał dać wyraz niewierze w pozytywne rozwiązania w życiu, w możliwość oparcia się pokusom, jakie stawia przed nami fatum? Na te pytania odpowiedzieć będziemy musieli sami.
Jednego zaś już teraz możemy być pewni – niewątpliwie powiódł się autorowi zamiar zatrzymania czytelnika przy książce do ostatniego, zamykającego ją słowa.