Kto nie słucha ojca, matki, ten słucha psiej skóry... Jak wiele prawdy zawiera to stare powiedzenie, prawie każdy ma okazję przekonać się osobiście. Ileż to razy zdajemy sobie w życiu sprawę, że „mama miała rację”. Nie zawsze wtedy już jest czas na naprawienie lekkomyślnego postępku, ale właściwa refleksja daje jakąś nauczkę.
Nauczkę przez prawdziwie duże N dostał bohater XVIII-wiecznej powieści Daniela Defoe, Robinson Crusoe. Za lekkomyślny wybryk młodości płacił przez wiele lat. I choć los nie poskąpił mu także bonusów w postaci przyjaźni czy majątku, to w ostatecznym rozrachunku... No właśnie, niech każdy sam rozstrzygnie. Choć może być to trudne, bo od samych przygód Robinsona aż się w głowie kręci.
Ucieczka z domu w wieku 17 lat – już pierwszy kapitan statku stwierdził, że to bardzo zły pomysł. Niepoprawny lekkoduch wziął to sobie jednak do serca na bardzo krótko i, zamiast wrócić do rodzinnego gniazda, udał się do Londynu, na dalszą włóczęgę. Niezliczone i skomplikowane koleje losu, z których najbardziej wszystkim znane są pobyt na bezludnej wyspie i przyjaźń z rdzennym mieszkańcem Karaibów, Piętaszkiem, nie tylko nie sprawiły, że zapomniał o domu w Hull i starych rodzicach. Przeciwnie, w najcięższych chwilach samotności czy choroby przywoływał w pamięci ich obraz.
Położenie losu na szali przygody jest bardzo kuszące, a do tego nierzadko okazuje się, że kto na to postawił, wygrał. Majątek, zaszczyty, miłość... Bo kto nie ryzykuje... nie zostaje najsłynniejszym rozbitkiem w dziejach książki przygodowej.