Z materii przeżyć, nagromadzonych w trakcie trwającej wiele miesięcy i liczącej tysiące kilometrów rowerowej wyprawy z Patagonii na Alaskę, autor maluje słowem pojedyncze, pozornie banalne i niewiele znaczące obrazy – porysowany blat stołu, mężczyznę sprzedającego plecaki, porzuconą paczkę chipsów, odpoczynek pod sklepem, spotkanie z miejscowym wykidajłą, zalany aparat fotograficzny czy wizytę w domu zamieszkanym przez rudą kotkę.
Owe opisy stają się osnową fabularnej opowieści o wypełnionej zaistnieniami drodze, która - choć przebyta w realnie istniejącym świecie - prowadzi czytelnika poza empiryczną rzeczywistość, do krainy wewnętrznych przeżyć, gdzie czas i przestrzeń tracą na znaczeniu, wydarzenia niezauważalnie się zapętlają, fakty zlewają się z baśniami, a opisywana historia balansuje na krawędzi snu, stanowiącego w tej utkanej z marzeń opowieści niezwykle sugestywną metaforę każdego ludzkiego życia.
„Lubisz bajki? – ni stąd, ni zowąd padło pytanie, na które odpowiedziałbym twierdząco nawet wtedy, gdyby było inaczej. Siedziałem przy stole naprzeciwko dopiero co poznanego mężczyzny i wsłuchując się w jego słowa, trwałem w ogarniającym mnie poczuciu beztroskiego rozleniwienia. Było mi dobrze. Może powinienem dodać, że czułem się szczęśliwy, choć w tamtym momencie nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Natknęliśmy się z Elvisem na siebie przypadkiem, zderzyliśmy się jak dwa atomy w chaosie wszechświata, a jednak w jakimś sensie to spotkanie było szczególne, wyjątkowe, wypełnione otwartością, niemal świąteczne, przy tym doskonale umocowane w zgodnej symbiozie braku oczekiwań i pozbawionych jakiegokolwiek wartościowania myśli.
Mężczyzna mówił, ja słuchałem. Nic więcej. Znajdowałem się w bezpiecznym, nacechowanym tymczasowością miejscu i bardzo możliwe, że to właśnie ta ulotność, świadomość niepowtarzalności naszego zaistnienia w jednej przestrzeni, miejscu i czasie, stworzyła pewną intymną, niewidzialną więź i nadbudowała uważność w stosunku do wszystkiego, co działo się wokół mnie i co odczuwałem w sobie, a ja sam, jakby przy pomocy magicznej różdżki, przekształciłem się w rezonansowe pudło dla wypowiadanych w obcym języku słów, bajkowej opowieści o zaklętej w hamaku miłości” – fragment książki
„Wśród długodystansowych rowerzystów Piotr Strzeżysz zajmuje miejsce osobne. Podczas podróży balansuje pomiędzy celebrowaniem samotności a kosztowaniem bliskości drugiego człowieka. Raz raduje go podarowany talerz naleśników, innym razem odpoczywa od świata za cienkimi ścianami namiotu. Dołącz do niego w rytmie niespiesznej uważności” – Paweł Drozd, autor audycji Świat z lotu Drozda w Trójce
„Jeżdżę, aby jeździć. A reszta to tylko dodatki. Do szczęścia, pisze autor. A posmak tego spełnienia mamy w jego opowieściach o rowerowej podróży po Amerykach. Spełnienia, a raczej spełniania się czegoś jednocześnie bardzo prozaicznego (jak szukanie miejsca do spania, trudy rowerowej podróży, brud), konkretnego (w odkrywaniu specyfiki poznawanych miejsc) i wyjątkowego (w spotkaniach z ludźmi, ze zwierzętami, z chwilami, z własnymi myślami). Narratora tych opowieści wyróżnia czuła, prostoduszna, ale nie bezmyślna otwartość na świat i ludzi – nie tylko na istnienie, ale także na za…” – dr hab. Dorota Kozicka, historyczka, krytyczka literacka