Hm, chyba „Żniwo gniewu” okazało się, summa summarum, żniwem zdrowym, pozytywnym, błogosławionym wręcz. Bo przecież chodzi o dzieci, rodzinę, miłość...
Powieść przedstawia historię wojennej tułaczki dwóch sióstr z perspektywy ich córko-siostrzenicy, a więc osoby, która wojny nie doświadczyła, ale z matką i ciotką jak najbardziej była zżyta. Jest to zatem głos trzech kobiet. Nieczęsto zdarza się w literaturze kobiecy obraz w galerii okropności wojny. Książka Lucie Di Angeli-Ilovan jest obrazem bardzo naturalistycznym, bo powstałym na kanwie autentycznych losów rodziny autorki.
Kresy, okupacja sowiecka i niemiecka, tułaczka po wsiach, lasach, partyzanckich oddziałach... Praca przymusowa u Niemców, wreszcie przystań na Ziemiach Odzyskanych. Właściwie prawie każda polska rodzina mogłaby się podpisać pod takim CV. Ale nie każda rodzina ma tak wytrwałą osobę w swoim gronie jak Lucie. Lucie, która zechciała wszystko „wyśledzić”, zebrać, spisać. Zadać sobie cały ten trud, który stanowi o końcowym efekcie książki, jak by nie było, historycznej. Lucie, którą na pewnym etapie drogi spotkał cios wymierzony w jej najcenniejszą część tożsamości: dowiedziała się, że jej matka... Ale to w tej epopei pisanej sercem i tak niczego nie zmieniło.
„«Żniwo gniewu» czyta się z zapartym tchem, bo historia splata się tu ze współczesnością w interesujący literacko warkocz. To najlepsza książka, jaką przeczytałam od kilku lat. Głęboko mnie poruszyła. Bardzo ją polecam.”
Małgorzata Kalicińska